niedziela, 7 grudnia 2014

Dookoła Win Kanaryjskich - 1. tydzień

Właśnie zakończyliśmy planowany już od końca zeszłego roku rejs pod zamiennie występującym tytułem Dookoła Wysp/Win Kanaryjskich. Zaplanowaliśmy wizytę na wszystkich wyspach archipelagu, degustację lokalnych win i wygrzewanie się przed świętami i atakiem polskiej zimy. Teneryfa, Gomera, El Hierro, La Palma, Gran Canaria, Fuertaventura i Lanzarote - na każdej z wysp spędziliśmy przynajmniej jeden dzień przeznaczony na zwiedzanie najciekawszych miejsc i smakowanie lokalnych dań. Ponad 150 godzin spędziliśmy na wodzie przemieszczając się miedzy wyspami na dwumasztowym jachcie żaglowym Sifu of Avon.


Jacht


Na środek transportu i zarazem miejsce stałego zakwaterowania wybraliśmy jacht Sifu of Avon - dzielna stalowa jednostka z dwoma masztami, kajutą rufową i dziobową oraz dużą mesą i funkcjonalnym kambuzem.

Jednostka nie jest już najnowsza, ale wystarczająco zadbana by na pokładzie czuć się bezpiecznie w każdych warunkach pogodowych, a dotychczasowe doświadczenia z zimowych Kanarów mówią, że sztormowa pogoda i burze zdarzają się, ale nie są długie i tak mordercze jak gdzie indziej.

Trafiliśmy na wolne terminy w trzytygodniowym okresie przed świętami Bożego Narodzenia i stwierdziliśmy, że to dobry czas by zaznać ciepła przed polską zimą.

Załoga


Skład załogi dobierany był bardzo elastycznie. Można było wybrać się na cały trzytygodniowy okres, na dwa tygodnie, na tydzień lub na 10 dni. Praktycznie wszystkie opcje zostały wykorzystane. Przez pierwszy tydzień pływaliśmy w 6 osób, kolejne trzy w siedem, do końca drugiego tygodnia w piątkę, a ostatnie 7 dni w trzy osoby.

W większości załogę stanowiły osoby uczestniczące w naszym ostatnim rejsie w Grecji z 2013 roku. Zgrana i wspaniała załoga.

Trasa

San Miguel de Tenerife



Rejs rozpoczęliśmy w marinie San Miguel na Teneryfie. Jacht znaleźliśmy stojący alongside do dużego turystycznego katamaranu - marina była pełna i nie było innych miejsc kiedy poprzednia załoga wpływała do portu.

Zapoznaliśmy się ze stanem jachtu i rozpoznanymi przez poprzednie załogi trickami niezbędnymi do sprawnego wykorzystania zainstalowanych na pokładzie urządzeń. Długo trwało przeniesienie przez cudzy katamaran naszych bagaży i prowiantu na pierwszy tydzień, ale ta odrobina pracy przy pięknej słonecznej pogodzie nikomu nie przeszkadzała.

Jeszcze raz sprawdziliśmy prognozę pogody - sztormy z ostatniego tygodnia już przycichły. Wiatr, który dzień wcześniej nie pozwolił mi wylądować na Teneryfie i rzucił na kilka godzin na Gran Canarię, przestał już dociskać palmy do ziemi i zrywać szczyty fal. Przez kolejne dni miał słabnąć do luksusowych dla naszych kursów baksztagowych i półwiatrowych 15-18 węzłów.

Po zjedzeniu ostatniej kolacji na Teneryfie, zapoznaniu załogi z zasadami bezpieczeństwa i rozmieszczeniem środków bezpieczeństwa na jachcie, po zapoznaniu z podstawowymi instalacjami wodno-sanitarnymi i elektrycznymi przygotowaliśmy jacht do wyjścia z portu. Przed wypłynięciem za główki stanęliśmy jeszcze na chwilę przy stacji paliw by dopełnić zbiorniki do końca i wyszliśmy w morze.

Do Los Christianos mieliśmy ładny baksztagowy wiatr i falę od rufy. Potem skryliśmy się w cieniu Teneryfy i do połowy odległości między Teneryfą i Gomerą musieliśmy wspomagać się silnikiem. Wtedy znów zaczęło wiać i praktycznie do samego portu doszliśmy pod żaglami.

San Sebastian de La Gomera


Do mariny wchodziliśmy jeszcze po ciemku. Przy najbardziej wysuniętym pontonie było jeszcze kilka miejsc, a wiatr wiejący z kotliny za miastem, wzdłuż klifu wznoszącego się nad portem i wzdłuż miejsc do cumowania nie przeszkadzał nam w zaparkowaniu dwudziestotonowej jednostki. Po ostatecznym poprawieniu cum i zrobieniu klaru na pokładzie mogliśmy pójść spać.

Z samego rana śniadanie, drobne zakupy i samochód z wypożyczalni w terminalu promowym. Ruszyliśmy na eksplorację wyspy. Wyjazd z miasta w kierunku południowo-zachodnim, wjazd serpentynami  pod szczyt z pomnikiem górującym nad San Sebastian i szutrem nad stromymi przepaściami Barranco del Revolcadero na wspaniały punkt widokowy. Wspaniała zatoka głównego portu wyspy, szkwały i plamy deszczu chodzące nad oceanem, a w tle Teneryfa z górującym nad nią wulkanem Teide.

Następnie skierowaliśmy się dalej na zachód i zjechaliśmy do Laguna y Playa de Santiago - małe miasteczko w południowo-wschodniej części wyspy. Miasteczko z małym portem i dużą czarną wulkaniczną plażą nastawione jest na turystów szukających cichego miejsca do odpoczynku od tłumów. Po odbyciu krótkiego spaceru, zatrzymaniu się na kawkę i kilku małych przekąskach (w postaci dań z krewetek, królika i kozy :) ) ruszyliśmy dalej.

Wjechaliśmy z powrotem na grzbiet góry i z pomiędzy punktów widokowych rezerwatu Garajonay chcieliśmy zjechać na północno-wschodnią krawędź wyspy do miasteczka Agulo, z którego roztacza się wspaniała panorama na ocean i Teneryfę. Niestety po zeszłotygodniowych burzach droga była zamknięta i po krótkim poszukiwaniu alternatyw, kiedy okazało się, że takowych nie ma, wróciliśmy na szlak i skierowaliśmy się do Valle Gran Rey w zachodniej części południowego brzegu wyspy.

Zanim zjechaliśmy w dolinę, na końcu której osiadło miasteczko, musieliśmy przebić się przez chmury i deszcz kondensujący się nad najwyższymi grzbietami Gomery. Pogoda taka jest charakterystyczna dla tej wyspy i kształtuje jej wygląd. Północne zbocza gór porasta gęsty wawrzynowy las, z plamami skarlałych cedrów ociekających wilgocią i porostami. Południowe zbocza są rzadziej porośnięte, za to większymi drzewami iglastymi, a w niższych partiach palmami, opuncjami i uprawianą tu winoroślą. Jak się okaże później winorośl uprawiana jest przez mieszkańców na całej wyspie, w każdym nadającym się ku temu zakątku.

W pewnym momencie wyjeżdżamy z chmur, przez moment pada jeszcze deszcz, a potem jedziemy w słońcu. A za nami, na rozwieszonym ekranie z kropel wody zapala się wspaniała tęcza i tropi nas prawie do samego dna doliny. Dla całej załogi jest to już Dolina Wiecznej Tęczy (co się sprawdzi następnego dnia kiedy ruszymy w kierunku El Hierro - z odległości kilku mil od brzegu widać było unoszącą się nad doliną tęczę).

Zjechaliśmy do samego końca doliny, do brzegu oceanu, tuz przed zachodem słońca. Podjechaliśmy na chwilę do portu, ba zaraz potem znaleźć jakąś miłą knajpkę na zbliżającą się kolację. Trafiliśmy do restauracji tuż nad miejska plażą, od której oddzielała nas tylko nitka asfaltowej, rzadko używanej drogi. Tam powitał nas też zachód słońca. To było wspaniałe podsumowanie dnia.

Na zakończenie samochodowej wycieczki pojechaliśmy północną krawędzią wyspy przez Vallehermoso i Agulo, gdzie koncentrowaliśmy się już tylko na dobrze oświetlonych obiektach architektonicznych. Były to głównie kościoły, stare zabudowania urzędowe i domy, a w przypadku Agulo nowoczesny dom przyczepiony do szczytu góry i zauważalny jedynie w przypadku kiedy głowę zadarło się wysoko, wysoko. :)

Całodzienna przejażdżka zmęczyła trochę nas wszystkich więc nie trzeba było nikogo namawiać do snu.


Poranek słoneczny, smaczne śniadanie i opuszczamy gościnny port. Kierujemy się na El Hierro. Zaraz po minięciu pirsu promowego zawiewa nam trochę wiatru z północnego-wschodu, ale po pół godzinie zaczyna słabnąć, by zniknąć zupełnie na południe od wyspy. 1/3 drogi pokonujmy na silniku i tam ponownie odnajdujemy wiatr.

Valverde (Puerto de la Estaca) de El Hierro



Nie zdecydowaliśmy się, mimo pierwotnych planów, na lądowanie w La Restindze. Północno-wschodni, tężejący wiatr nie byłby nam przychylny w drodze powrotnej - ten dedykowany dla jachtów, jedyny taki port na wyspie leży na samym południowym skraju El Hierro. Płyniemy do Puerto de La Estaca, portu promowego dysponującego dosłownie kilkoma miejscami postojowymi przy wysokim nabrzeżu. Ostatnie cumy obkładamy długo po zachodzie słońca, tuż przed 21:00. Mamy czas na wieczorne ablucje, w bardzo skromnych warunkach toalety terminala promowego. Do późna w nocy planujemy jutrzejszą wycieczkę po wyspie. W międzyczasie, alongside do nas staje inny jacht z polską załogą.

Wstajemy rano. Marta - drugi oficer koordynuje przygotowanie śniadania, ja idę na posterunek policji portowej obsłużyć biurokrację. Załatwiam też samochód na wycieczkę. Zanim przyjeżdżają po nas panowie z dwoma samochodami, zjadamy śniadanie i przygotowujemy się do wyjścia. Czekamy na nich dłuższą chwilę i okazuje się, że formalności odbiorowe musimy wykonać na górze, w miasteczku Valverde, w biurze wypożyczalni.

Tuż przed południem ruszamy w drogę. Kierujemy się na północ i zachód. Po przejechaniu przez tunel pod zboczem góry trafiamy do Las Puntas - miasteczka, pod którym, na samym brzegu oceanu, przysiadł na bazaltowej skale najmniejszy hotel świata. Nazywa się Hotel. ... a przynajmniej taki jedynie napis na nim się zmieścił.

Po krótkim spacerze, ruszamy wzdłuż brzegu dalej na zachód. Zatrzymujemy się na parkingu nad Charco Azul. Po zejściu na brzeg oceanu trafiamy na kilka naturalnych jaskiń i basenów. Nie możemy się oprzeć krótkiej kąpieli w jednym z nich.

Opuszczając parking skierowaliśmy się na osadę Sabinosa leżącą wyżej, tuż przed wznoszącym się pod chmury klifem zapadniętej kaldery. Z Sabinosy skierowaliśmy się tuż pod zboczem góry, z powrotem w kierunku wschodnim do miejscowości Frontera. Weszliśmy na dzwonnicę górującą nad okolicą i zapewniającą wspaniały widok, a że pora była już odpowiednia zdecydowaliśmy się na mały obiadek w restauracji na przeciwko kościoła. Lokalne smaki jak zwykle nie zawiodły.

Z Frontery zaczęliśmy wspinać się dalej w kierunku chmur i grzbietu rozdzielającego wyspę na dwie części o róznym krajobrazie, urodzie i klimacie.Po wspięciu się na szczyt i przejechaniu na drugą stronę zniknęły gęste lasy liściaste, wypełnione przy ziemi krzewami, ze zwisającymi z gałęzi porostami. Las przerzedził się, chmury rozpierzchły, niebo wypełniło się błękitem i zielenią piniowy koron. Runo składało się jedynie z piniowego igliwia niesamowicie żółcącego się w promieniach słońca.


Przy słońcu opadającym coraz niżej nad horyzont pokonywaliśmy kilometry serpentyn jadąc na zachód kilkaset metrów nad oceanem rozciągającym się na południe od El Hierro. Po kilku postojach na punktach widokowych i przy zagajniku migdałowców dotarliśmy do Santuario de Nuestra Senora de los Reyes. Uroczy kościółek z którego cyklicznie wyrusza procesja z cudowną figurką Matki Boskiej przemierzająca całą wyspę z południowego-zachodu na północny-wschód do stolicy - Valverde.

Tuż przed zachodem słońca udało nam się dotrzeć do El Hierro Sabinar - rezerwatu przyrody w którym hektary skał i pyłu wulkanicznego porastały z rzadka kilkusetletnie jałowce - płożące się po ziemi, poskręcane, umęczone atlantyckim wiatrem i sztormami.

Niewiele czasu nam zostało na zwiedzanie. Kiedy słońce skrywało się za horyzontem dojeżdżaliśmy do najświeższych pól magmowych p\krywających północną krawędź zachodniego cypla wyspy. Już po prostej, wzdłuż brzegu, środkiem zapadłej kaldery wróciliśmy do portu. Na następną wizytę na Wyspach Kanaryjskich pozostawiliśmy sobie zwiedzenie południowo-wschodniej części wyspy.



La Palma


Kolejnym punktem naszej wycieczki pod żaglami była La Isla Bonita - La Palma. Wstaliśmy skoro świt, zjedliśmy śniadanie i uwolnieni przez cumujący u naszej burty jacht, jeszcze przed dziewiątą wyszliśmy z portu. 

Wiał wspaniały wiatr. Po postawieniu grota na pierwszym refie, kliwra i zarefowanego bezana rozwijaliśmy 5-6 węzłów na wiatr. Cały odcinek pokonaliśmy na trzy halsy, gdyż musieliśmy nabrać wysokości na odkręcający ku wschodowi wiatr by trafić we wschodni brzeg wyspy i dotrzeć do mariny Santa Cruz de la Palma.

Żeby tradycji stało się zadość do portu wchodziliśmy po ciemku w okolicach północy. Tutaj czekał na nas bosman, który wskazał nam miejsce postojowe, zapoznał z topografią mariny (za pomocą przekazanego planu) i dał klucze do łazienek. Po zacumowaniu, wszyscy udali się na kąpiele, by odświeżyć się w luksusach po dwóch nocach utrzymywania higieny za pomocą infrastruktury dostępnej jedynie na jachcie.


Rano pobudka, śniadanie, wynajęcie samochodu i ruszamy na eksplorację. Najpierw rundka ulicami Santa Cruz, potem wyjeżdżamy w kierunku północnego brzegu i obserwatoriów astronomicznych pod Roque de los Muchachos. Po zdobyciu szczytu i zjechaniu w dół w okolice Hoya Grande i Las Tricias zatrzymaliśmy się na obiad składający się z lokalnych potraw i win. To była wspaniała przerwa w wycieczce - wszystko było wspaniałe.





Stamtąd ruszyliśmy w kierunku południowym wzdłuż zachodniego brzegu wyspy. Mijaliśmy cudowne widoki, małe miasteczka. W kilku z nich zatrzymaliśmy się na chwilę by rozprostować kości i poznać ich specyfikę. Już po zmroku skierowaliśmy się z powrotem do Santa Cruz i na jacht.

La Palma - Gomera - Teneryfa



 
Pierwotnie planowaliśmy powrót z La Palmy bezpośrednio na Teneryfę. Pogoda była dla nas łaskawa i wiatry prowadzące nas od wyspy do wyspy pozwoliły na powtórne zapłynięcie na Gomerę. W drodze między wyspami zbliżyliśmy się jeszcze do północnych brzegów Gomery by obejrzeć monumentalne Los Organos, jednak nie sprawiły na załodze wielkiego wrażenia.







Port San Sebastian powitał nas jak zwykle miłym marinero i wieczorną imprezą na głównym placu pod ratuszem. Trafiliśmy na Fiesta del Vino! :) Degustacja, muzyka na żywo i bardzo miła atmosfera. Potem jeszcze spacer i kolacja w sprawdzonej restauracji.

Tę wizytę na Gomerze spędziliśmy tylko w San Sebastian, na spokojnie rozkoszując się uroczym miasteczkiem, tak by w sobotę po południu wypłynąć z portu i przed niedzielą być w porcie wymiany załóg - San Miguel na Teneryfie. Już podczas naszego przejścia wiatr zaczął troszkę tężeć, co przy sprawdzeniu się prognoz zapowiadało trochę bardziej energetyczne pokonywanie odcinków między wyspami z nowym składem załogi! :)

...ale o tym - w kolejnej relacji... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz