piątek, 15 listopada 2013

A La Palma przywitała nas deszczem...

Cały dzień świeciło słońce. Od wyjścia z portu tuż przed południem, do samego zmierzchu. Kiedy godzinę później wchodziliśmy do portu - padało.

Ale to na La Palmie - wcześniej była Gomera.

Po tygodniu prac przy jachcie wreszcie jest gotów do drogi. Niestety nieprzewidziane zdarzenie zmusza nas do czekania na przesyłkę z kontynentu. Prawdopodobnie do końca przyszłego tygodnia jesteśmy uziemieni na Wyspach Kanaryjskich. Opierając się na ogólnie znanej wiedzy, iż w portach jachty gniją, a żeglarze schodzą na psy, stwierdziliśmy, że dość już tego schodzenia i wychodzimy.

Na Teneryfie już byliśmy. Dalej na wschód za daleko na krótki wypad. El Hiero za bardzo na wiatr przy powrocie. Wyszło na La Palmę.

Rano pobudka, śniadanie, zmiana żagli, wymeldowanie z mariny, przejście na keję z dieslem. Tuż obok niej na nabrzeżu rozlokowali się uczestniczy tegorocznego wyścigu kajakowego przez Atlantyk. Przez przypadek spotkałem zeszłorocznego rekordzistę trasy który przepłynął z Gomery na Antiguę w 45dni. Paliwo zatankowane. Około południa już możemy wychodzić. Wiatr z północy północnego wschodu zmusza nas do pierwszego lewego halsu ostro na wiatr w kierunku Teneryfy, po kilku milach zwrot przez sztag. Im wyżej wychodzimy nad Gomerę, tym pełniej możemy płynąć. Możemy lekko odpadać na Santa Cruz de la Palma i wiatr odkręca coraz bardziej ku wschodowi.

Gdzie jest sternik?
Wieje 17-22 węzły. Słońce świeci, fale straszą wejściam na pokład. Na szczęście tylko straszą. Większość pieniących się grzbietów załamuje się i jest wchłanianych przez fale daleko od nas, kilka rozbija się delikatnie o burtę skrapiając nam delikatnie pokład. Co jakiś czas fala przelewa się przez dziub i spływa lewą burtą, jedną zauważyłem za późno i za późno zareagowałem. Rozbiła się o dziób i uniosła w górę, a potem wpadła do kokpitu i na mnie za sterem. Byłem przemoczony do cna. Na szczęście ciepły wiatr i słońce szybko zrobiły swoje - za kilka minut byłem suchy. Ciągle jednak zasolony, od tej chwili nie mogłem się już doczekać wieczornej kąpieli. :)

Indra dzielnie żegluje. Na wiatr płynęliśmy prawie 6 węzłów, półwiatrem ponad 7. To dobrze rokuje na czas przelotu. Oby tylko pasaty nie zawiodły. :)

Zachód słońca wymalował na niebie piękne arcydzieło. Lazur nieba w zenicie, granat oceanu, czerwień chmur tuż nad horyzontem. Cienie i pastele kontrastów. A z boku wchodzący w to wszystko ciemny pazur południowego wyprzeża La Palmy i spływających z niej chmur. Jednak szybko zapadł zmrok. Z mroku wynurzyły się światła miasta, latarnie, główki portu. Już za chwilę będziemy w porcie.

Zrolowaliśmy genuę, zrzuciliśmy grota i mijamy główkę zewnętrznego falochronu. W tym momencie niespodzianka - zaczyna padać deszcz. Nawet całkiem obfity. Zdążyliśmy wciągnąć na siebie przeciwdeszczowe kurtki. Przez chwilę się przydały. Kiedy wchodziliśmy do mariny już nie padało. Na niebie widoczne jeszcze były odchodzące na południe chmury, od północnego zachodu już świecił gwiazdozbiór Łabędzia.

Nadszedł czas na ogarnięcie jachtu po krótkim przeskoku i kolację. Po przeglądzie okazało się, że jedna z naszych prac była bardzo skuteczna. Do tej pory Indra lekko przemakała, szczególnie podczas dłuższych kursów na prawym halsie. Dziś po 8 godzinach na wodzie nie wzięła praktycznie ani kropelki. Armator ogłosił czas na szampana. Znaczy - jacht gnije w porcie, a żeglarze schodzą na psy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz