poniedziałek, 9 grudnia 2013

Atlantyk, odbijamy na zachód - 2. tydzień

Dzień 8 - 3.12.2013 - Dzisiaj pokonaliśmy 108.65nM (Od wyjścia z Gomery - 760.1nM)

Ósmy dzień żeglugi z Kanarów na Karaiby. Jeszcze nie minęliśmy Cabo Verde. Od czwartej nad ranem do siedemnastej, ponad 12 godzin, wiał piękny wiatr z północy - 13-15 węzłów. Pędziliśmy po 6-7 węzłów w kierunku Sao Vicente gdzie chcemy (a właściwie musimy) zrobić postój na dotankowanie diesla i uzupełnienie wody. Wody wystarczyłoby nam jeszcze na całą trasę i jeszcze trochę, ale przez słabe wiatry i goniące nas terminy spaliliśmy prawie całe paliwo.

Od 17tej człapiemy już z prędkością 2.5-3 węzły. Wiatr w okolicach 7kt i nic na niebie nawet nie sugeruje, że ma być lepiej. Do Mindelo (marina na Sao Vicente) jedynie 220 mil morskich. Z wcześniejszym wiatrem bylibyśmy na miejscu pojutrze o świcie . Z tym co wieje teraz najwcześniej za trzy dni. W okolicach południa południa nadeszły mysli, że to już ten odradzający się pasat, że już będzie tylko lepiej. Już lądowaliśmy na Martynice 20 grudnie. Czas te rozważania przesunąć  na później. Kiedy wylądujemy na Cabo Verde sprawdzimy aktualne, dokładniejsze prognozy pogody, będziemy wiedzieć więcej. Cierpliwości!!!

W czasie kiedy wiatr gasł wyskoczył z wody obciążnik do wędki odpowiedzialny za prowadzenie woblera na odpowiedniej głębokości. To był znak, że coś złapało haczyk.
- Huzar! Branie!! - krzyknąłem. Huzar wyskoczył z mesy do kokpitu. Spojrzał na wędkę.
- Na pewno? - zapytał widząc obciążnik w wodzie.
- Z pewnością! - odparłem - Przed chwilą obciążnik był na wysokości mojej twarzy.
Huzar podskoczył do wędki na portowej burcie. W tym czasie coś szarpnęło za żyłkę na szpuli na sterburcie. Na końcu była przynęta z trzech małych kalmarów i goniącej je ośmiornicy.
- Kolejne branie! - krzyknął Huzar i podskoczył do szpuli która zdążyła się już uspokoić. - Widzę ją pod powierzchnią! Idzie do wędki! - przeskoczył z powrotem na lewą burtę.
Złapał wędkę, zakręcił kilka razy kołowrotkiem i sztyca wygięła się do kąta prostego.
- Uff! Duża jest! - stęknął i zaczął pracować wędziskiem i kołowrotkiem. Po kilku minutach była już przy burcie. Złapałem hak, wbiłem jej pod skrzela i wciągnąłem do kokpity. Była duża i ciężka. Huzar czekał już z podanym przez Patrycję nożem. Szybki sztych w tył głowy, przecięcie kręgosłupa i tętnic idących od skrzel i już się nie męczyła.

Patrycja zdążyła już przygotować ryż pod inną, zaplanowaną wcześniej potrawę, ale świeżej rybki nie można było odłożyć na później. Po jej sprawieniu i filetowaniu, po odłożeniu części do zamrażarki, po odłożeniu części na zupę, Huzar zabrał się do podsmażenia przygotowanych tuszek.

Ryż z sezamem, lekko wysmażona mahi-mahi i surówka z marchewki i jabłka oraz serca karczochów. Obiad wyśmienity. Dwa kawałki dorady - jeden od strony ogona, drugi z części piersiowej. Bielutkie, świeże i naprawdę smaczne mięso. Dawno takiego nie jadłem. A na trawienie kanaryjskie piwo Dorada Especial! Rozkosz podniebienia.

Jeszcze zanim zabraliśmy się za obiad spojrzałem na sterburtę.
- Huzar! Ta żyłka od szpuli chyba trochę zbyt napięta jest?!
- Nie. Ona tak ma jak się ciągnie za jachtem.
- Ale zobacz. Przecież my prawie stoimy, ten wiatr nas prawie w ogóle nie ciągnie do przodu! - złapałem za żyłkę i sprawdziłem opór - Oj. Chyba jednak coś jest!
Włożyłem rękawice, złapałem za szpulę i zacząłem nawijać. Czułem co chwila zmniejszające się i zwiększające napięcie na żyłce. W pewnym momencie żyłka ruszyła w kierunku prostopadłym do kierunku w którym płynął jacht.
- Walczy! - krzyknął Huzar - Rzeczywiście coś tam jest! Ale chyba ją wypuścimy, mamy już jedzenia na kilka dni.
- Pewnie! Nawet nie mamy już miejsca w którym moglibyśmy to mięso schłodzić nawet jak byśmy chcieli.
Ryba płynęła na uwięzi równolegle do jachtu. Była większa od pierwszej. Zdenerwowana w walce z haczykiem i żyłką nabrała intensywnych seledynowych kolorów z łososiowym podbrzuszem i niebieskimi plamkami na nich.
Podciągnąłem ją do burty. Huzar już przygotowany, ze szczypcami, zwiesił się do jej pyska. Po kilku minutach, już uwolniona, odpłynęła w otchłań.

Pozycja na koniec dnia: 18°12.4979'N 021°46.7901'W
---
Dzień 9 - 4.12.2013 - 80.75nM (840.85nM)

17:00, 150 mil do Sao Vicente, jedynej wyspy archipelagu Cabo Verde posiadającej normalną marinę. Od dwóch godzin znowu zaczyna się rozwiewać. Już płyniemy 4kt pełnym baksztagiem. Znów półtora dnia do Cabo Verde; w międzyczasie minęła doba.

Sao Vicente opuścimy najwcześniej za dwa dni. Będzie 6 grudnia wieczorem. Dystans do pokonania 2100nM. Żeby zdążyć na wigilijną kolację potrzebujemy przez 18dni utrzymywać minimalną prędkość 4.9kt (albo co najmniej utrzymać taką średnią). Przy średniej prędkości 4kt zapłyniemy na miejsce 28 grudnia. Oby pasat wreszcie się rozpędził i nie robił nam po drodze żadnych niespodzianek.

Dzisiaj opuścił nas pasażer na gapę. Mały ptaszek - z wyglądu miks jaskółki i małej mewy. Czy to właśnie petrel? Przez kilka dni polował wokół naszego jachtu, a na noc chronił się w rufowej części kokpitu.

Przez cały wczorajszy dzień był jakby osłabiony, nie wyleciał na połów. Dawaliśmy mu wodę, ziarno, ciasto, kawałki rybiego mięsa - niech sobie wybierze co lubi. Dziś rano spróbował wystartować. Przeleciał 10-150 metrów nad wodą i wylądował. Nie widzieliśmy by udało mu się ponownie wznieść w powietrze. Nie widzieliśmy go też później tego dnia przy jachcie.

Za chwilę kolejna wachta. Oby wiało.

17°40.0919'N 023°00.5581'W
---
Dzień 10 - 5.12.2013 - 82.4nM (923.25nM)

Kilka dni temu powstała mała pogodowa tradycja i nadal trwa. 12 godzin flauty i powolnego toczenia z prądem, a potem 12 godzin wiatru który pozwala na sensowne żeglowanie. 9-10kt wiatru pozwala na postawienie samosteru w stan pracy i pozostawienie mu odpowiedzialności za trzymanie kursu w pełnym baksztagu.Płyniemy przez upalny dzień. Jest godzina po południu UTC.

Właśnie zaczęło wiać. Nadrabiamy odległość. Wyszedłem do toalety, tej pokładowej, przed wantami, tuż przy relingach, po zawietrznej i ujrzałem przed dziobem, tuż nad horyzontem, wyspę. Widać ją było z odległości 60mil morskich. Jest wysoka, a powietrze niezwykle przejrzyste.  To Sao Antao - najbardziej na północny zachód wysunięty ląd Cabo Verde. Nie opanowałem się i krzyknąłem:
- Już widać Wyspy Zielonego Przylądka! - na pokładzie od razu wszczął się tumult z aparatami, kamerami i podnieconymi głosami.
Aby skorzystać z toalety musiałem trochę poczekać. :)

17°08.8980'N 024°19.5117'W
---
Dzień 11 - 6.12.2013 - 46.55nM (969.8nM) - 10 godzin w drodze

Do Mindelo na Sao Vicente wpłynęliśmy późnym rankiem. Wejście do mariny, opłata, prysznic, rozpoznanie miasta, poranna kawa w lokalu z "tubylcami". Potem zakupy, kontakt ze światem przez internet, tankowanie paliwa, wody. Na chwilę wskoczyliśmy odwiedzić inny polski jacht stojący w porcie.

Okazało się, że to jacht Mirka i Светланы. Kontaktowałem się z nimi kiedyś przez findacrew.com w sprawie rejsu. Nawet mnie trochę pamiętali. Spotkanie się trochę przeciągnęło - byliśmy jakieś 15mil w plecy.

16°53.2068'N 024°59.4696'W
---
Dzień 1 (12) - 7.12.2013 - 99.7nM (1069.5nM) - 21.5 godziny w drodze

Po pożegnaniu z przyjazną ekipą Polaka, Rosjan i Białorusinów ruszyliśmy dalej na zachód. Podczas wychodzenia spomiędzy wysp trochę nas wymęczył spadowy wiatr z mocno odkręcającymi szkwałami. Podczas jednego z uderzeń wyrwało z noku bomu okucie do którego mocowaliśmy talię szota grota. trochę czasu zajęło opanowanie żagla. Do czasu naprawy mocowania (czyli do popołudnia) płynęliśmy półwiatrem i ostrym baksztagiem na samej genule. Sprawnie robiliśmy 5-6 węzłów.

16°42.7184'N 026°34.9605'W
---
Dzień 2 (13) - 8.12.2013 - 86,15nM (1155,65nM)

Od wczorajszego popołudnia wiatr systematycznie słabł. Teraz wieje niecałe 9kt, a my płyniemy fordewindem 3kt. Jutro ma stanąć w ogóle.

16°47.7904'N 028°01.2872'W
---
Dzień 3 (14) - 9.12.2013 - 100,1nM (1255,75nM)

Trzeci dzień od opuszczenia Mindelo, 14ty od opuszczenia San Sebastian. Przestało wiać już wczorajszego wieczora. Około 19tej przeszliśmy na silnik. Szliśmy przez środek wyżu łapiąc powiewy 0.5-0.9kt z różnych kierunków. Powiewy te, rejestrowane przez elektronikę, były generowane najprawdopodobniej przez ruszający się na fali maszt.

Zanim uruchomiliśmy silnik, korzystając z prędkości jachtu 0.6-0.9kt względem wody wzięliśmy kąpiel w oceanie. Przydało się. Mamy pierwszą dekadę grudnia, ale też okolice 16-17 równoleżnika. Jest gorąco, wręcz upalnie. Ciepły wiaterek od Afryki i słońce nie tak daleko od zenitu (mniej więcej tak jak w Polsce latem).

Dzisiaj za naszą rufą, od południowego wschodu, wynurzył się żagiel. Coraz bardziej nabierał wysokości. Znad fal było widać już całe żagle, potem pojawiły się też dwa kadłuby. Katamaran szedł ostrzej niż my i po kilku godzinach przeszedł około mili za rufą Indry. Po kolejnych kilku godzinach zniknął za horyzontem na północ od nas.

Po południu wiatr zaczął wiać z południowego wschodu. Przyspieszając do 11-14 węzłów odkręcił na południowy. Cały czas ostrzymy coraz bardziej do wiatru i trzymamy kurs na zachód.Za jakiś czas będziemy musieli zdobywać wysokość na południe, ale z tym poczekamy aż wiatr odkręci do zachodniego i przejdzie nam przed dziobem do kierunków północno-zachodnich.

Acha! Dzisiaj słońca nie ma, ale też jest ciepło. :)

Błękit oceanu rozkołysany czernią północy
trzeszczy dręczonym drewnem kadłuba
takielunek popiskuje i błyszczy
w świetle korpusu księżyca
pierwszą kwadrą rozpiętego na sztagu.
Po odbitych promieniach słońca
wędrujemy przez najgłębsze noce
zakamarków naszych tęsknot i pragnień
a czerń otaczająca wszystko wokół
utula koi i daje nadzieję.

16°47.9646'N 029°44.2600'W

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz