wtorek, 17 grudnia 2013

Czysty Atlantyk - 3. tydzień

Dzień 4. po wyruszeniu z Cabo Verde (15. od San Sebastian de la Gomera) - 10.12.2013 - wtorek - dzisiaj pokonaliśmy 98,8nM (w sumie to już 1354,55nM)

Pół godziny po północy. Wiatr wieje stabilnie - 3 stopnie w skali Beauforta.10 węzłów z południowego zachodu. My ostro na wiatr idziemy lewym halsem ku wyznaczonemu celowi. Jest dobrze. Od środy wiatr ma odkręcić do północnego i wzmocnić się nawet do 30 węzłów. Już nie będziemy się guzdrać, będziemy lecieć do Urszulki! :)

Od wczorajszego poranka prześladuje nas jakieś podwodne monstrum. Zrywało nas na nogi trzy razy uruchamiając zamontowane przy wędkach alarmy. Pierwszy raz obyło się bez strat. Kolejne kończyły się zerwaniem przynęt, woblera, stratą kompletu żyłki z przyponem, którą ryba (?) odkręciła z wędki i zabrała w całości.



Nie śpieszę dopracować słów
gdy spłyną z moich zmysłów
śpieszę je spisać i utrwalić
by dać miejsce kolejnym.

Spektakl na trzy sceny. Na zachód jacht odpływający w poświatę księżyca. Na południu meteoryty i zielony wielki bolid wpadający do oceanu. A na północy dwugodzinny festiwal burzowych fajerwerków. Noc jest piękna. Jest 3:00. Idę spać.

Przez cały dzień przechodziliśmy pochmurny i deszczowy front. Wiatr oscylował od 7 do 13kt. Przeszedł nam przed dziobem i ustabilizował się na baksztagu z północnego wschodu.

Około południa kąpiel. W deszczu! Po przedwczorajszej kąpieli w oceanie nie można było przepuścić okazji wymycia się w słodkiej wodzie. Po zarefowaniu grota powstała na nim bardzo przydatna rynienka, która prawie cały czas spływała świeżo zebrana woda.

Dwie godziny później branie. Ryba. Tym razem nie na wędkę, a na szpulę z zestawem ośmiornicy mordercy. Ostra płetwa. Tuńczyk? Błękitne podbrzusze. Dorada? Krótki miecz na  nosie! Marlin! Paski na bokach i duże płetwy piersiowe. Stripped marlin - Marlin pręgowany!!

Był piękny i duży. Niestety tuż po doholowaniu go do jachtu wykonał serię ewolucji w powietrzu, których skutkiem było wyhaczenie i ucieczka.

Tym razem obeszliśmy się smakiem.

Pozycja na koniec doby: 16°43.2943'N 031°22.0321'W
---
Dzień 5 (16) - 11.12.2013 - środa - 146,9nM (1501,45nM)

Cały dzień wieje. 17-22 węzły. To chyba już pasat. Na samej genule jedziemy 5.6-6kt. Każda trzygodzinna wachta robi ok. 18mil morskich. Na dobę wychodzi prawie 150 mil. Przyspieszyliśmy.

Od czasu ostatniego spotkania z katamaranem żadnego śladu innych obiektów na wodzie. Poza nami. Dzisiaj przecięliśmy chyba jakiś szlak lotniczy - przeleciały nad nami dwa , jeden za drugim, olbrzymie pasażerskie transatlantyckie odrzutowce. Leciały na SSW. Brazylia? Argentyna?

Ryby na oceanie najlepiej biorą przed zachodem słońca. Tak mówi statystyka. Nasza, z pokładu Indry. Dziś było podobnie. Dwie godziny do zachodu słońca - dzwoni dzwonek (zadziałał nowy system alarmowy zainstalowany dzień wcześniej).

20 metrów za jachtem ślizgają się po powierzchni wody 4 małe ośmiorniczki (z naszego zestawu), a tuż za nimi, zamiast standardowej ośmiornicy-przynęty z hakiem widzimy kawał porządnej ryby.

Baliśmy się, żeby nie stracić jej tak jak wczorajszego marlina. Huzar podholował ją do samej burty. Ja wbiłem hak w skrzela przerywając tętnicę. Krew buchnęła do wody, szybko opadła z sił i zdechła. Poprawiłem hak i wyciągnąłem ją z wody. Miała jakieś 15kg i ponad metr długości.Oprawialiśmy ją do samego zachodu słońca. Teraz odpoczynek.

16°51.8541'N 033°51.7095'W
---
Dzień 6 (17) - 12.12.2013 - czwartek - 152,1nM (1653,55nM)

Pasat się cały czas rozkręca. Wypiętrzyła się fala. Wieje stabilne 20 węzłów. Zaczął padać deszcz.

Wczoraj byliśmy tak zmęczeni po ponad dwugodzinnym oprawianiu jednego wahoo, że sushimi już nie było. Imbir i sos sojowy weszły jako dodatek do surowej rybki dopiero dzisiaj przed południem.

Przed chwilą skończyliśmy obiad z wahoo lekko podduszoną na masełku z czosnkiem i tymiankiem. Palce lizać.

Na zewnątrz pogoda jesienna. Wiatr, deszcz... tylko temperatura jakaś wysoka. Pięknie jest między zwrotnikami. A przed nami widać świecące słońce - więc jeszcze tylko chwila deszczu i wraca upalne lato (choć wietrzne :) - ale to dobrze! )

16°40.6896'N 036°22.5069'W
---
Dzień 7 (18) - 13.12.2013 - piątek - 144,95nM (1798,5nM)

Tuz po południu. W silnym pasatowym wietrze, dodatkowo wzmacnianym przelatującymi nad nami z południowego wschodu deszczowymi chmurami, pokonujemy kolejne mile. Do punktu na mapie wyznaczającego nasz cel jeszcze 1360nM. Już bliżej niż dalej, a wiatr nam sprzyja.

16°28.8929'N 038°48.9347'W
---
Dzień 8 (19) - 14.12.2013 - sobota - 151,95nM (1950,45nM)

Po wczorajszym wpisie upalne lato wróciło tylko na chwilę. Potem przyszła kolejna fala chmur... i kolejna. Z każdej padał deszcz i spod każdej nadbiegały powiewy wiatru o sile 30-37kt. Z godziny na godzinę podstawa wiatru rosła, szkwały i fale również. Zredukowaliśmy grota do drugiego refa, potem zdjęliśmy go wcale. Daliśmy kolejny ref na genule i odpadliśmy do pełnego baksztagu. Utrzymaliśmy tę samą prędkość.

Fale o długości 3-4 Indr i wysokości 3, czasem 4 metrów niosły nasz jacht do przodu. Grzbiety wypiętrzały się, spieniały bielą, szczyty ustawiające się co chwilę w stożki świeciły seledynem. Nieuporządkowane, groźne i piękne.

Indra płynęła dzielnie - kiwając się, bujając i trzeszcząc drewnem i łączeniami z laminatem. Noc była długa. Uszy wystawione na każdy nowy dźwięk. Oczy, przy obserwacji z kokpitu, doszukujące się innych jednostek za każdą falą. Gwiazdy świecące z krystalicznie czystego nieba schodziły aż do samego horyzontu.

Świt zastał nas z postawioną genuą na drugim refie. Potem przyszedł pierwszy porywisty podmuch i deszcz zacinający prawie poziomo. Na szczęście ciepły. Szkoda, że mokry. Zrolowaliśmy genuę do 3 refa. Pozostała jej 1/4-1/5 powierzchni. Pędziliśmy 7 węzłów.

Teraz się trochę ustabilizowało. Przeszły deszczowe chmury Wróciliśmy do drugiego refa. 26-28kt wiatru, 6-7kt jachtu. Oby do przodu.

Od trzech dni żadnych innych jednostek na wodzie. Od trzech dni przelotne opady deszczu, pojawiające się chwilami słońce i wiatr od 18 do 38 węzłów. Od trzech dni jacht wygina się, trzeszczy, piszczy i gna do celu 5-7 węzłów.

Na pokładzie prawie rozumiemy się bez słów. Wie drugie czym się zając, zanim pierwsze o to poprosi. Trzyosobowy zespół wychodzi na pokład i każdy robi to co akurat powinien robić.

Noc trochę straszy dźwiękami ściskanej i skręcanej na wszystkie strony Indry. Po wyjściu na pokład dźwięki te zastępowane są gwizdem wiatru i wodospadem fal. Dzień przynosi uspokojenie. Choć warunki się nie zmieniają, choć dźwięki pozostają te same, światło słońca, choćby przebijające się przez chmury rozprasza je i łagodzi wrażenia. Człowiek jest istotą światła i w jasności jest mu łatwiej żyć.

16°10.1740'N 041°22.3919'W
---
Dzień 9 (20) - 15.12.2013 - niedziela - 156nM (2106,45nM)

Czwarty dzień z wiatrem powyżej 20tu węzłów. Teraz wieje 28-30. Płyniemy 7 węzłów przy wietrze z pełnego prawego baksztagu mając postawioną tylko genuę z pierwszym refem.

Od czterech dni silny wiatr. Od czterech dni fale. Od czterech dni słońce, chmury i przelotne opady deszczu. Od czterech dni na obiad wahoo złowiony cztery dni temu. Przyrządzany na różne sposoby, ale jednak ciągle ten sam. Od czterech dni ani śladu innych ludzi na horyzoncie. Żadnego jachtu, statku, samolotu. Żadnych śmieci. Żadnych połączeń telefonicznych przez satelitę.

Do Martyniki pozostało jeszcze 1000km. W tym tempie pokonamy je w ciągu 7 dni.

Po wczorajszym obiedzie zamarynowaliśmy pozostałe jeszcze w lodówce mięso wahoo. Wyszły 4 litrowe słoiki w różnych smakach i dwie pełne porcje obiadowe dla naszej trójki na najbliższe dni.

A na zewnątrz spokój. Tylko my, słońce, ocean, wiatr i fale. A w tym wszystkim Indra pędząca jak po bruku, trzeszcząca i trzęsąca się niemożebnie :) , odskakująca to w lewo, to w prawo. Dzielna 30-latka.

Noc była piękna. Ciemna
i rozświetlona księżycem w pełni.
Bezchmurna i gwiaździsta.
W rozkołysanych golemach woldy
odbijała się Wenus i Jowisz.
Gbrziety fal łamiące się tuż przy rufie
i uderzające wielotonową siłą w burty
utwierdzały w konieczności czuwania.

16°10.2778'N 043°59.2231'W
---
Dzień 10 (21) - 16.12.2013 - poniedziałek - 153,75nM (2260,2nM)

Gdzieś za rufą, za chmurami, rozgrywa się co dzień późniejszy spektakl. Wschodzi słońce. Rozświetla wąski pasek prześwitu między powierzchnią morza i chmurami choć jego samego jeszcze nie widać. Złocisty drucik pojawia się nad najniższymi z chmur. Prześwit jest większy niż się wydawało. Widać już prawie pełen krąg płonącej stali, a żółć rozlewa się wzdłuż horyzontu ku północy i południu.

Słońce szybko odbiło się od powierzchni morza. Pędzi wyżej i już, właśnie teraz chowa się za chmurami zaściełającymi niebo nad nami. Robi się coraz jaśniej. Coraz więcej widać błękitu między obłokami, których krawędzie oświetlone naszą najbliższą gwiazdą złocą się, żółcą, lekko czerwienią - jakby zawstydzone, że dopiero teraz dały słońcu możliwość pokazać swoje oblicze.

Tak rozpoczęła się moja wachta. Poprzednia - od północy do trzeciej nad ranem była bezchmurna, z księżycem w pełni i niebem pełnym meteorytów. Nawet nie schodziłem pod pokład na krótkie mikrodrzemki. Ułożyłem sobie leże tuż przy zejściówce, zapiąłem się szelkami do najbliższego uchwytu i podziwiałem spektakl statycznych bohaterów przemierzających powoli nieboskłon oraz ekspresowych gości pojawiających się i zaraz znikających. Liczyłem tylko na to, że ocean zlituje się nade mną tym razem i nie złoży jakiejś fali bezpośrednio na mnie. Zlitował się i za też mu dziękuję.

15°59.2931'N 046°35.3096'W

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz