sobota, 4 stycznia 2014

Bequia - tu się zaczynają piękne plaże

Do Admirality Bay weszliśmy tuż przed zachodem słońca 1. dnia 2014 roku. Na wejściu przywitał nas piękny żaglowiec Royal Clipper. Słońce schodziło coraz niżej, kotwicę rzucaliśmy na samym końcu zatoki pod restauracją Devil's Table już po zachodzie słońca.

Ruszyliśmy na ląd w poszukiwaniu odrobiny cywilizacji. Łazienki, restauracji, sklepu i mechanika od silników przyczepnych.

Z kotwicy pomost przy restauracji wyglądał jak pomost mariny. Widać było też na nim napis: "Marina". Założyliśmy, ze może od czasu wydania naszych locji coś się zmieniło i pojawiała się jakaś infrastruktura dla żeglarzy. Niestety, oprócz restauracji i toalet do niej przynależnych żadnych łazienek, pryszniców, pralni, itp. nie było widać. Zrobiliśmy rozpoznanie u kucharzy i ruszyliśmy w miasto. Dowiedzieliśmy się, że tuż za pirsem promowym naprzeciwko nabrzeża w restauracji Bistro maja prysznice. Trochę nas to zdziwiło, ale znaleźliśmy i promy, i Bistro, i prysznice za 5XCD (jak za darmo, taniej niż na Mazurach). Po drodze trafiliśmy jeszcze na plac przystrojony noworocznymi lampionami, a kawałek dalej Huzar znalazł mechanika, potomka osiadłych tutaj Szkotów.

Następny dzień rozpoczął się od odprawy, zakupów i naprawy silnika. Huzar z dziewczynami wrócili już radośnie burcząc motorkiem z odblokowaną osią obracania silnika, naprawionym wstecznym i działającym zapłonem. Podnieśliśmy kotwicę z założeniem, że płyniemy na polecaną plażę na Petit Nevis. Niestety, po wyjściu z zatoki, za południowo-zachodnim cyplem wyspy ujrzeliśmy gęste chmury na południu, porywiste szkwały i spienione fale. Chwilę wcześniej zrobiliśmy kilka zdjęć jednostce leżącej od kilku lat między skalnymi ostrogami.
Ani na silniku, ani halsując nie dotarlibyśmy na miejsce przed zmrokiem, a kilkaset jardów dalej, na południowym brzegu Bequi ujrzeliśmy bardzo ładną plażę sięgającą prawie do samego lotniska kawałek dalej. Stwierdziliśmy, że zostajemy tutaj, a na noc wracamy do zatoki. Okazało się, że decyzja była słuszna. Brak walki z wiatrem i falami, gorący piasek, słońce, palmy i kapiel w oceanicznej, ciepłej wodzie - to wszystko niesamowicie nas naładowało. Zmęczone już trochę humory podniosły się z kolan. Na kolejny dzień zaplanowaliśmy dalszą część wygrzewania już na plaży wewnątrz zatoki.

 



 To też był dobry pomysł i świetna decyzja żeby zostać na miejscu. Piaszczysta plaża, kilka restauracji z lokalnym piwem, drinkami, lodami i innymi deserami. Krystalicznie czysta woda i kilka długich progów skalnych tworzących miejscami naturalne akwaria w których gromadziły się kolorowe ryby. Wypoczęliśmy tam i naładowaliśmy akumulatory przed kolejnymi dniami zwiedzania innych wysp.



Bequia była najbardziej na południe położoną wyspą jaką odwiedziliśmy w tej części podróży. Za 6 dni Ula wraca do Polski i ma lot z Martyniki. Musimy pomału kierować się w tamtą stronę. W wyjściu z Admirality Bay żegnały nas dwa żaglowce - klasyczny Sea Cloud i nowoczesny Club Med 2 (bardziej motosailer niż żaglowiec :) ). Natura okrasiła ten pierwszy swoim akcentem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz